sobota, 23 października 2010

Lemoniada I Stara Szafa

Tydzień temu Mamulon zapowiedział, że czeka mnie wielkie malowanie w Dziadkowym domu. No cóż, ściany odnowić trzeba by seniorowi mieszkało się lepiej, a mnie jako pogotowie remontowo - sprzątające wynająć się powinno (czyt. zaciągnąć do roboty). A ponieważ Dziadek, nie ma co, należy do tych klawych staruszków - ani chwili się nie ociągałam.

I wyszło mi to bardzo na dobre. Dlaczego?

Otóż w trakcie końcowego już sprzątania, stwierdziłam, że zrobię porządki w starej wnękowej szafie. Otwieram i zaczynam powoli wszystko wywalać, aż tu nagle moim oczom ukazuje się stara, jak się potem okazało przedwojenna jeszcze walizka. Szczęka mi opadła a reszta ciała wraz z nią. Praktycznie wczołgałam się w tę monstrualną szafę i ku rozpaczy mej rodzicielki zaczęłam wygrzebywać co się dało. Znalazłam wielki czerwony płaszcz, spodenki, koszulki, apaszki i chusty pamiętające jeszcze młodość mojej mamy, a która bezczelnie przez lata wmawiała mi, że nic z jej szmatek nie zostało, po cichu licząc iż w końcu wszystko na śmietnik wywali. A takiego wała jak Polska cała! Nie dam, nie pozwolę.
Myśląc to wczołgałam się jeszcze głębiej. A tam? niczym zatopiony skarb na dnie oceanu leży sterta starych, pamiętających lata siedemdziesiąte butów. Worker boots, oksfordki, czółenka na niewielkim obcasie...do wyboru, do koloru. I cóż, że zniszczone i czas się na nich odbił, dla mnie są idealne. 'Capnęłam' je w swoje łapy i już nie wypuściłam. Teraz tylko czekają na wizytę u Pana Szewca który musi podoklejać podeszwę i w przyszłym tygodniu będę w nich już biegać.

Jednak póki co prezentuję inną moją obsesję. Mianowicie rajstopy. Wydaje mi się, że całkowicie zdominowały ten zestaw, ale w sumie chyba o to mi chodziło. Wynalazła i kupiła je dla mnie nieoceniona Szpiegula, a wraz z nimi niespodziewanie obdarowała mnie piękną zieloną parką, która też tu wkrótce pokażę. W każdym razie do owych małych cudeniek dobrałam czarną, wielką kubrako - bluzę (jak to ją nazywam) wymyśloną i uszytą przez wspominanego już wcześniej Guziczka. Wdzianko jest wspaniale grube także chroni przed niesłychanie niskimi porannymi temperaturami, chwała mu za to.

Ale dobrze, bo widzę, że wpadłam w podły słowotok, więc już nie maltretuję swoimi opowieściami tylko zapraszam na kilka zdjęć.









rajstopy - River Island
bluza - Pat Guzik
spodenki - po mamie
buty - M&S/sh













poniedziałek, 18 października 2010

Różne Odcienie Szarości

Na samym początku powiem od razu, że niewiele brakowało by te zdjęcia w ogóle nie powstały. Cóż z tego, że dzień wcześniej obwieściłam memu nadwornemu Fotografowi by uzbrajał się w aparat, iż dziś nastanie wielki dzień w którym spłodzę małe co nie co (jakkolwiek to brzmi), gdy w chwili wychodzenia z pracy zaczęło lać, wiać i generalnie apokalipsa. Nie muszę chyba dodawać, że należę do tych dziewczyn których włosom nie służy ani odrobina wilgoci - więc wyglądam jak wyglądam. Siedem nieszczęść.

Ale do sedna.

Właścicielką uwielbianej przeze mnie ostatnio maxi dress stałam się przez przypadek. Zapragnęłam długiego, wielkiego, granatowego swetra. Pobiegłam więc do Oysho bo tam takowe widziałam. Biorę, mierzę i już ogarnia mnie facepalm jak za taką szmatkę, co to koło wełny nawet nie stała mam dać 199 złociszy. Żebym w tym jeszcze wyglądała och i ach to pół biedy, ale gdy zobaczyłam w lustrze, że ni w pięć, ni w dziewięć to podziękowałam grzecznie i po prostu poszłam w swoją stronę. Ponieważ tyle jednak wystarczyło by obudził się we mnie ciuchowy drapieżnik pobiegłam pozwiedzać inne sieciowe zakamarki.

Na wspomnianą wcześniej spódnicę trafiłam w H&M. Wisiała sobie smętnie, więc by nie czuła się dalej samotna zabrałam ją do siebie. Z resztą wraz z grubaśnym swetrem, który okazał się tak uniwersalny, że mogłabym go zakładać praktycznie do wszystkiego. Jest przy tym ciepły i miły i dwa razy tańszy niż ten już opisywany. Tak więc łowy mogę uznać za w pełni udane (nie licząc zakolanówek, które na moich nogach okazały się podkolanówkami) i póki co wszelkie miejsca ubraniowej rozpusty omijać szerokim łukiem by nie kusiło. Mnie i portfela.










zdjęcia: Paweł Kolankowski


spódnica - H&M
sweter - H&M
buty - allegro
ramoneska - allegro
szalik - H&M
torba - H&M








niedziela, 10 października 2010

'W Życiu Liczy Się Lans I Dobry Wygląd'

Tymi słowami przywitała nas ściana na krakowskim Kazimierzu. Po niepohamowanym ataku śmiechu stwierdziliśmy, że nie ma co, ale na tle tego muru zdjęcia powstać muszą. Nic, że miało być romantycznie, słonecznie i w ogóle och, ach wśród bluszczów i kolorów jesieni. Stanęłam, zrobiłam minę i nagle okazało się, że i to miejsce jakiś swój urok ma (pomimo, że w powietrzu unosił się dziwny zapaszek, a podłoże przypominało wielką kuwetę - tak...poświęcenie dla sztuki musi być). O dziwno również Fotograf był nadzwyczaj spokojny, nie krzyczał, nie foszył i jakiś taki do rany przyłóż. Przypuszczam jednak, iż mogło to wynikać z faktu nie za dobrego samopoczucia, tudzież wydzielającej się z piasku narkotyzującej perfumerii.

Ale może jednak coś o tym co mam na sobie.

Sukienę, wypatrzyłam w HaeMie i jakoś tak chodziłam wokół niej, obserwowałam, myślałam, aż w końcu stwierdziłam, że za dużo tego i dla świętego spokoju ducha swego kupiłam. A raczej kupił ją nieoceniony mężczyzna do którego zrobiłam maślane oczy (no cóż, ciągle jestem przed wypłatą). Z przodu i z tyłu ma pięknie układające się falbany, no i oczywiście wielbiony przeze mnie motyw kwiatowy. Po prawdzie stwierdzam, że jestem nią tak oczarowana, iż najchętniej nie ściągałabym jej z siebie absolutnie nigdy. Do niej ukochany sweter i wielki szalik. Żeby gardło się nie przeziębiło. A co! o zdrowie trzeba dbać.

Także zapraszam na małe co nie co z dzisiejszej spacerowej przygody a ja idę dalej popijać gorącą herbatę.

Zdrówko!









I oczywiście gwóźdź programu...



zdjęcia: Paweł Kolankowski


sukienka - H&M
sweter - Atmosphere - sh
rajstopy - Vintage
ocieplacze - H&M
buty - Allegro
szalik - Mamunowy
torba - H&M












wtorek, 5 października 2010

Wszystkiego Naj Z Okazji Dnia Zwierząt

Trochę spóźniony, ale jest!

Przedstawiam Pikusia. Małego kundelka o wielkim sercu, przestraszonych oczach i sprężynowych łapkach.
Poznaliśmy się w mroźny wieczór, na początku tego roku, kiedy to spokojnie wracałam z pracy. Mróz, śnieg, -30 stopni, a tu nagle biegnie mała, biała kulka w moją stronę. Przemarznięta to szpiku kości, kulejąca, ale jakaś taka pełna radości. Jako że jestem chyba największą psiarą świata i z każdym 'ciapkiem' muszę się przywitać, tak też nie było inaczej tym razem.

Małego wzięłam w ramiona i...nie mogłam Go już wypuścić. Pierwsza myśl, że pewnie biegł tak szybko za jakimś swoim 'Panem', jednak w pobliżu nikogo nie było.
Druga? trzeba psa zabrać i zagrzać.

Rodzice niestety nie zgodzili się na zatrzymanie Pikusia u nas, można powiedzieć, że ciągle boli ich strata naszej Jamniczki. Ale, że jestem uparta, stwierdziłam, że Maluchowi dom znajdę. Zawitałam więc do sąsiadki zza ściany. Również miłośniczki czworonogów wszelkiej rasy, która też po ostatnim ulubieńcu doszła do wniosku, że już nie może się z żadnym zwierzakiem tak zżyć i już żadnego nie chce. Z małym pod pachą zapukałam do jej drzwi. Pan Józek - mąż jej, jak go tylko zobaczył, co tu dużo mówić - zakochał się. Zapatulił od razu w kołdrę, podstawił miskę i zaczął rozgrzewać.

Miał zostać jedną noc, jest do tej pory. Ulubieniec całego bloku. A co najfajniejsze, pomimo zerwanego ścięgna, które jakiś bydlak mu zasponsorował, biega, skacze i nikt nie może za nim nadążyć.





I tu taki apel z mojej strony. Idzie zima - pomagajcie maluchom, które bez dachu nad głową i ciepła mogą jej nie przetrwać. Naprawdę, niewielkim nakładem sił można życie uratować i uczynić małe stworzenie szczęśliwym. 



sobota, 2 października 2010

Tata Mi Kupił Spodnie W Baltonie.

Ten wpis to niepodważalny dowód na to jak bardzo bywam uparta. Często ten upór zaczyna poważnie graniczyć z głupotą albo po prostu się w nią zmienia. I tyczy się to każdej jednej dziedziny życia mego, począwszy choćby od zwykłych codziennych czynności czy działań, poprzez pracę, studia, a skończywszy właśnie na ciuchach. W tym przypadku mamy do czynienia z faktem nieadekwatnego stroju do pogody. A jakżeby inaczej.

Ale zacznijmy może od początku. 

Kilka dobrych tygodni temu oczom mym ukazało się zdjęcie, które bardzo poważnie zainspirowało mnie do włożenia rzeczy prezentowanych na zdjęciach poniżej. Utnijcie mi rękę, nie przypomnę sobie jak ono dokładnie wyglądało, ale na pewno były na nim dzwony i podchodząca pod ich kolor marynarka. Patrzyłam na nie i patrzyłam i w głowie mej zrodziła się myśl: 'hej kurde przecież rok temu na wyprzedaży kupiłaś sobie właśnie takie gacie!'. No cóż, taka prawda. Ot kolejna rzecz która na dnie szafy przeleżała nienoszona zupełnie dobry okres czasu. Za co się na nią obraziłam? nie mam zielonego pojęcia. 

Jak najszybciej pojechałam do domu by owe spodnie przywieźć. Ku mej radości i zaskoczeniu wcisnęłam się w nie bez problemu. Dołożyłam pasiastą koszule i marynarkę, koturny i kopertówe i już, już miałam z wielkim uśmiechem biec całemu światu się ukazać gdy nagle...BACH! siedem stopni Celcjusza, deszcz, mróz i w ogóle zima. Taka karma. 

I w tym momencie wkroczył mój upór osła. Stwierdziłam, że choćby nie wiem co, ja będę w tym zestawie jeszcze w tym roku paradować. Ponieważ dziś słońce nas nawiedziło, niewiele myśląc (a tu mój błąd) ubrałam się i pomknęłam na rowerze pozwiedzać sobie Nową Hutę...

Ok. Trochę przemarzłam. Może nawet bardziej niż trochę, ale swego dopięłam. Czego dowodem są zdjęcia poniżej. Zapraszam do oglądania a ja dalej idę tonąć w czeluściach mojej kołdry i grzać się grzać i jeszcze raz grzać.








zdjęcia: Paweł Kolankowski


Spodnie - H&M
Marynarka - H&M
Koszulka - H&M
Torebka - vintage
Apaszka - nie ma pojęcia skąd
Buty - Oysho